Poniższy wpis to dopiero pierwsza część relacji - mam zbyt dużo zdjęć do pokazania!
Chiang Mai czyli tajski Kraków
Nie mam zielonego pojęcia dlaczego niektórzy nazywają Chiang Mai "tajskim Krakowem". Kiedy pierwszy raz usłyszałam to stwierdzenie wyobrażałam sobie to miasto jako miejsce z ładną starówką (ha ha ha, o naiwna!) i wieloma zabytkami. Cóż, lecąc pierwszy raz do Azji i opierając się jedynie na informacjach z internetu oraz przewodnika, ciężko wyobrazić sobie jak to wszystko tam na miejscu będzie dokładnie wyglądać ;)
Pomijając różnice między Europą a Tajlandią mogę napisać jedno - Chiang Mai ma swój klimat, a w dodatku jest sto razy przyjaźniejsze niż zatłoczony i głośny Bangkok. Zdarzały się nawet prawie puste ulice, co w Tajlandii należy do rzadkości:
Na powyższym zdjęciu można również podziwiać tajską elektrykę i wszechobecne kable. Co wyżsi turyści powinni uważać na głowy ;)
Do Chiang Mai z Bangkoku można dostać się autobusem, pociągiem lub samolotem. Ze względu na ograniczoną ilość czasu wybrałam samolot, a bilety zarezerwowałam jeszcze w Polsce. Uważam, że przy cenach wewnątrzkrajowych biletów lotniczych oferowanych przez tanie azjatyckie linie, pociąg lub bus to po prostu strata czasu. Przykładowo za poranny lot liniami Air Asia na trasie Bangkok-Chiang Mai zapłaciłam ok. 120 zł wliczając w to bagaż rejestrowany. Lot trwał około 1,5 godziny a jakość obsługi i komfort lotu były znacznie wyższe od tego co oferuje WizzAir czy Ryanair.
Gdzie spać, co robić?
Myślę, że na upartego Chiang Mai można zwiedzić w jeden dzień. Ja w Chiang Mai spędziłam trzy dni, z czego dwa poświęciłam na zwiedzania miasta i świątyń, zaś trzeciego dnia wybrałam się na rejs po rzece Ping. Oczywiście warto również znaleźć czas na tajski masaż (gdzie indziej dostaniecie godzinny masaż stóp za 20 zł?) czy chodzenie po okolicznych knajpach w celu testowania pysznego jedzenia. Nie można też odpuścić nocnego bazaru! Wiele do zaoferowania mają również okolice Chiang Mai, można np. wybrać się na trekking na słoniach. Przyznam szczerze, że było to moim marzeniem już od dłuższego czasu, jednak po przeczytaniu informacji na temat "wychowywania" i treningu słoni, zrezygnowałam i postanowiłam, że nigdy nie umilę sobie wakacji przejażdżką na tym mądrym zwierzęciu. Biura turystyczne spotkacie na każdym kroku, a ich oferta jest naprawdę bogata. Wystarczy tylko dysponować odpowiednią ilością czasu i... gotówki ;)
Mango sticky rice czyli bardzo popularny tajski deser. Pyszne!
Wszystkie noclegi w Tajlandii rezerwowałam jeszcze z Polski, przez popularny Booking.com. Sugerowałam się ocenami i opiniami innych użytkowników i muszę przyznać, że ani razu się nie zawiodłam. Wybierałam hotele ze średniej półki cenowej, dużą rolę przy wyborze odgrywała ich lokalizacja. W Chiang Mai spałam w hotelu Battery Park Midtown Villa, zlokalizowanym 5 minut piechotą od centrum miasta. Nie mam zastrzeżeń do tego hotelu, obsługa była miła i znająca język angielski, zaś pokoje czyste. Nie wiem jak wygląda sprawa z poszukiwaniami noclegu na miejscu, ale biorąc pod uwagę obłożenie naszej "willi" chyba spokojnie można jechać w ciemno ;)
Świątynie, świątynie i jeszcze raz świątynie
Czyli główne atrakcje Chiang Mai. Ponieważ historyk/znawca buddyzmu ze mnie żaden - mniej pisania a więcej zdjęć.
Pierwszą odwiedzoną przeze mnie świątynią była Wat Phra Singh. Właściwie nie jest to jedna świątynia a cały ich kompleks. Prezentuje się naprawdę imponująco.
Do świątyń wchodzi się boso, a pozując do zdjęcia należy uważać aby stopy nie były skierowane w stronę Buddy.
Posąg na pewno nie jest skromnego rozmiaru ;)Woskowe postaci mnichów są bardzo realistycznie wykonane. Chyba trochę aż za bardzo...
Wat Chiang Mai
Moje pierwsze wrażenie związane z buddyjskimi świątyniami? Myślałam sobie "jak tu pięknie" ;) Oczywiście nadal tak myślę, jednak już bez niepohamowanego zachwytu. Nie da się ukryć, że po wejściu do kilku(nastu) większych i mniejszych przybytków pojawia się myśl pt. "gdzieś to już widziałam". Jednak chyba nigdy nie przestanie mnie fascynować atmosfera panująca wewnątrz tamtejszych świątyń. Oprócz ciszy, skupienia i spokoju, wyczuwa się również luz i relaks. Obserwując modlących się Tajów można odnieść wrażenie, że czerpią radość z modlitwy, a całość pozbawiona jest katolickiej melancholii. Tajowie robiący sobie zdjęcia z Buddą na środku świątyni? Żaden problem. Poniekąd zazdroszczę Tajom umiejętnego balansowania między swobodą w podejściu do religii przy jednoczesnym przywiązaniu do tradycji i wartości.
W kolejnym poście dotyczącym Chiang Mai słów kilka (i trochę więcej zdjęć ;)) o Wat Phra That Doi Suthep oraz rejsie po rzece Ping. Co dalej? 2. godziny lotu i jesteśmy na sennej Ko Lancie. Do następnego!
SUPER ZDJĘCIA
OdpowiedzUsuńtaki podróże są dopiero przede mną, więc czytam i podziwiam :)
OdpowiedzUsuń